środa, 30 września 2020

21

 

Tamtego dnia było ponuro. Czwartek.

W Tokaimurze w Japonii dwie osoby zostały śmiertelnie napromieniowane w zakładzie przerobu odpadów atomowych, a ja stałam na mokrym przystanku, czując się jak radioaktywny odpad. 

Kilka godzin wcześniej próbowałam świętować, ale już nawet udawanie mi nie wychodziło. 

Niech coś się stanie, niech ktoś mnie uratuje – zaintonowałam refren naprędce skomponowanej kołysanki-użalanki. 

Nadjechał autobus rzadko używanej przeze mnie linii. Godzinę później usłyszałam diagnozę. Poza poczuciem kompletnej klęski miałam chyba też nadzieję. Coś na jej kształt. 

Jak to się wszystko dziwnie potoczyło… W życiu bym sobie takiego scenariusza nie wymyśliła. 

Zdarza ci się coś i nie myślisz, jak ta chwila będzie wyglądać z perspektywy roku, pięciu, dziesięciu lat. Kiedy się dzieje, nie przychodzi ci do głowy, że to znaczący moment, może punkt graniczny. Jesteś w nim po prostu. A potem możesz sobie odtwarzać. Tylko że to ma mały sens, bo i tak niczego nie da się zmienić. Nie skręcisz już w przeciwną uliczkę. 

Ale przecież miało być pogodnie, na końcu zawsze ma wyjść słońce. Jak teraz. Kolejny rok nanizał się na sznurek. 

poniedziałek, 28 września 2020

lalka

 

Jaka to jest dobra powieść! Jaka smaczna!


*

Najpierw dziwię się, bo inaczej pamiętam z dawnych lat lekturę. Wkurzają mnie wszyscy. A najbardziej dostaje się Wokulskiemu (choć odnajduję pewne idee i przekonania, które jako nastolatka wdrożyłam - z opłakanym sukcesem - w życie, zaś pasmo moich porażek potwierdza tylko, że naśladowanie postaci literackich nie jest najlepszym pomysłem). No więc Wokulski zachowuje się kompletnie bez sensu. „Nie idź tam”, „nie rób tego”, radzę mu strona po stronie, ale on w ogóle nie słucha. Tak na marginesie, uważam tę powieść za opis obsesji i uzależnienia (a zajmują się tym w SLAA: Sex and Love Addicts Anonymous), a nie żadnej miłości. 
Czytam dalej, wkurzam się mniej, nawet empatyzuję z drugoplanowymi postaciami, niekiedy rzucam: „I dobrze wam tak!”. A potem zaczynam im wszystkim współczuć, robi mi się smutno i żal. A najbardziej chyba tego, że zostały mi dwie strony do końca. 


sobota, 26 września 2020

porządki


Raz w tygodniu, w sobotę, były porządki. Sprzątanie od góry do dołu, od prawej framugi drzwi wejściowych do framugi lewej tychże. Albo kierując się kluczem pomieszczeń. Od najdalszego i zwykle reprezentacyjnego punktu pokoju, falą wymiatająco-czyszczącą, kolejne odcinki podłogi, znikające kubiki bałaganu. 

Nieznośna była ta tradycja i nieodwołalna. Ogniwo większego łańcucha porządku: godzina dziennie, dzień w tygodniu, tydzień przed każdymi świętami. Ogarnianie, sprzątanie, pucowanie. Choć ich nienawidziłam – stabilizowały moje życie. 

Wtedy jednak nie stabilizacja mnie interesowała, tylko wolność. Więc tego nie cierpiałam. Uważałam za niesprawiedliwe. Ale lubiłam porządek. Ład kocham, ładu łaknę, ład poczucie bezpieczeństwa mi daje. Brak ładu przytłacza, chaos napawa lękiem, ciężej wtedy myśleć i oddychać, ciężej patrzeć. Zarastanie przedmiotami, warstwami, stosami i kłębami trwoży. Kojarzy się źle. Znajomo się kojarzy. Dlatego źle. Mieszkania-nory paru bliskich osób. Domy-dziuple starszych krewnych. Tycie kawalerki-jamy wyściełane książkami, starymi gazetami, stertami, ciuchami, kurzem i pajęczyną jak mchem. Duszno. Ze strachu, że moje mieszkanie pokryje się kokonem od wewnątrz, i ten kokon wreszcie mnie obrośnie, zadławi. Muszę przerywać te duszności. Posprzątać muszę. Wyczyścić.


Wiele lat temu znajoma powiedziała: Gdy nie mogę w nocy spać, gdy myśli szarpią, idę szorować łazienkę. Pucuję na kolanach. A gdy już lśni, padam ze zmęczenia, z wyszorowaną od środka głową, czyściutką, że pyłek szaleństwa nie siada. To świetna metoda jak się ma siłę trzydziestoparolatki i ten chorobliwy nadmiar energii trzeba jakoś spuścić. Na bezsiłę czterdziestoparolatek pozostaje chyba tylko lęk przed zarastaniem smutkiem i pajęczyną. I na to ta moja znajoma powiedziała dzisiaj: Weź posprzątaj! 


Pragnę poinformować, że posprzątałam.