poniedziałek, 3 listopada 2014

dom pisarzy

Kraków to piękne miasto. Widziałam już wcześniej. Ale teraz było wyjątkowo. Mgła, że trudno wjechać do miasta (jeszcze nie wiedziałam, że spory udział w szarawej poświacie ma krakowski smog, co jest już odrobinę mniej romantyczne). Był wieczór, mgliście (przy tym pozostańmy, dla dobra klimatu, dla odpowiedniego efektu), niemal tajemniczo. Nocna wyprawa do niebieskiej nyski (pierwsze sentymentalne drgnienie – mój ojciec dawno temu miał niebieską nysę) po pieczone nad ogniem kiełbaski – pyszne, choć normalnie to ostatnia pozycja w moim menu. Zauroczona. Przed nyską i dwoma starszymi mężczyznami spora kolejka (zostałam poinstruowana, że to znak rozpoznawczy – kolejka jest zawsze, nawet nocą, to znaczy tylko nocą, bo kiełbaski z nyski to nocny interes). Przez głowę przeleciała ćwierćmyśl, że to bardzo hipsterskie. Ale dość szybko myśl została sprowadzona do ósemki albo i szesnastki. A potem, choć to nie po drodze, zrobiłam z niej pauzę. Wystarczyło zatopić zęby w kiełbasie. To Kraków. Nie Warszawa. Poza tym, ci goście przyjeżdżają pod Halę Targową już od ponad dwóch dekad.

*


Zostałam ulokowana przez moje Wydawnictwo w naprawdę przyjemnym miejscu i podjęta niemal z honorami, zawożona w kolejne miejsca spotkań i rozmów. I chyba mogłam się poczuć – tak całkiem na serio – jak… pisarz. Bo miałam ku temu wszelkie powody. Nie znalazłam się tam przez pomyłkę lub przypadek. Miły, cichy, komfortowy pokój w Domu Pisarzy. Z wszelkimi urządzeniami i dekoracjami niezbędnymi do zaspokojenia nagłego wilczego głodu. Głodu tworzenia łańcuchów słów. Z uroczym sekretarzykiem w holu. I wspólnym śniadaniem z amerykańskim starym profesorem, rzucającym znad kanapki z pomidorem lakoniczne bon moty. Każde zdanie to złota myśl albo odpowiednio skalibrowana do profesorskiego poziomu small talk. Tak czy owak – raczej filmowo. Czytałam kiedyś (chyba u Klimko-Dobrzanieckiego) o stosunkach autora z pewnym modnym wydawnictwem. Rozmawiałam z kilkorgiem znajomych o ich dalekich od marzeń doświadczeniach. Wygląda na to, że znowu – nieświadomie i niechcący – trafiłam na najlepsze. Może to prawie 150 lat tradycji, doświadczeń i budowania odpowiedniego zaplecza? Może po prostu Kraków? Tu chyba jednak pewne standardy ciągle obowiązują, a „nowoczesne rozwiązania ekonomiczne” nie mieszczą się w głowach. Nie wiem, ale bardzo mi to odpowiada. Dzięki temu podstępne i niszczące pytanie: Po co mi to wszystko? śpi w komórce pod schodami i nie pcha się przed oczy. Pozwala mi spokojnie pracować.