wtorek, 17 lutego 2015

kto tu właściwie rządzi…

Myślałam, że to ja piszę książkę! Myślałam, że to ja mam pomysł, a potem docieram do sposobów, jak ten pomysł przekuć w konkretną treść, w co go ubrać, żeby najlepiej wyszło, żeby najpełniej oddać. Myślałam, że moje rozmyślania, szkice, plany mają duże znaczenie. Fundamentalne. Bo czyje niby? Bo kto będzie wiedział lepiej ode mnie, co i jak chcę napisać?

A potem się wszystko okazało. Nie od razu, trzeba przyznać, że delikatnie mnie potraktowało. Nie zwaliło mi się na łeb hurtem, bo może bym nie wstała, nie podniosła, nie zaczęła odbudowywać? Sprytne takie, cwane, toto. Powolutku zaczęło mi się wymykać, po jednym wątku, po fragmenciku. Mały skok w bok. Dobrze, myślę sobie, niech będzie i tak. Może to niezły pomysł. Bo, myślę, że mój. Ciągle myślę, że ja tu karty rozdaję, bo przecież moja książka i moja praca, mój czas i wysiłek, i mój komputer, i stół w kuchni, przy którym każdego ranka, a czasem i popołudnia, i wieczora bywa, dzieją się te wszystkie rzeczy, radość się dzieje, a częściej zniechęcenie i znój jakiś taki. Mój!

Ale jak już było więcej niż połowę, na tyle więcej, żebym mogła się w tym zorientować, żebym potrafiła zobaczyć, to nagle się okazało, że jest jakoś mocno daleko od tego, co zaplanowałam, co widnieje w szkicach i planach. Niby podobnie, można jakiś zarys odnaleźć, ale… I wtedy zrozumiałam, że ja tu nie tym, kim myślałam, że jestem, to jestem. Choć mogę się dalej upierać, wywalić do kosza trzy czwarte książki i zacząć od nowa, dalej po swojemu, uparcie według własnego uznania, czyli tamtego szkicu i planu. Tylko że… po drodze dotarło do mnie, że może niekoniecznie ja, właśnie ja, tylko ja jestem ostateczną wyrocznią. Że może bardziej daję się prowadzić, niż idę według wytyczonego wcześniej przez siebie samą, na mapie, szlaku.
Najpierw się przestraszyłam: Boże, co to będzie? Jak ja mogę wziąć odpowiedzialność za to coś, co wyprodukowałam, a nawet nie wiedziałam, co produkuję, choć byłam pewna, że wiem? Jaki ostatecznie kształt przyjmie to coś, co powstaje pod moimi palcami?

I wreszcie usłyszałam: A skąd wiesz, że ty najlepiej wiesz? Hej, no jak to, jestem twórcą to chyba wiem, tak! To chyba ja wymyślam, obmyślam, decyduję! Ale pytanie nie daje mi spokoju. Bo czy naprawdę ja, właśnie ja, najlepiej wiem? Nawet o rzeczach, przy odkryciu których mam duży udział? Właśnie, to słowo „odkrycie”! Bo może ja niczego nowego nie tworzę, ja tylko odkrywam coś, co ma być odkryte, odsłonięte, pokazane… No, to może nie będę się upierać, tak?

I nagle zrobiło się spokojniej i ciszej. I nawet siostra muza przyszła do mnie w piątek, pochyliła się nad moim prawym ramieniem i szeptała, a ja stukałam, stukałam, stukałam, aż mi się klawisze myliły – poczekaj, mówiłam, przecież nie nadążam – i pełno było czerwonych szlaczków podkreśleń, których nie produkuję tak na co dzień, bo z godnością piszę, uważnie i elegancko. A tu nie było żadnej elegancji, szał był i radość ogromna, że jest, że tyle tego wyszło ze mnie, wypłynęło.
Tak to się właśnie poddałam i napisałam, co mi kazało. Ale pozwoliło mi zostawić sobie fragmencik przekonania, że jednak trochę ja wymyślałam, trochę ja decydowałam. No i dobrze, tyle mi wystarczy.