poniedziałek, 25 listopada 2019

dom przyjaciół


Cisza. Szukam. 

Mocniej. 

Za głośno. Wszędzie. 


*



Trafiłam w to miejsce nie całkiem przez przypadek. Szukałam przecież. Ciszy. 
Dwadzieścia, trzydzieści półobcych czasem nie obcych osób przychodzi tu, by przez godzinę wspólnie milczeć. 
Lubię je bardzo. Poczynając od nazwy – dom spotkań przyjaciół – na miękkim, jakby zamglonym wystroju nie kończąc. Miękko zamgleni są też ci ludzie. Tak cudownie nie mówią. A kiedy już mówią, to całkiem nieinwazyjnie. 
Szczęśliwie to niejedyne takie miejsce.











poniedziałek, 6 maja 2019

sacrum

Turystyczne must see Wiednia – Stephansdom. Wchodzimy, must see to must see. Gotyk robi swoje, mimo obecności turystów (nie, nie, ja nie jestem turystką, nawet jeśli jestem, to przecież nie taką…). Światło. Zapach. Dźwięk. Mój przewodnik pyta, czy lubię zwiedzać kościoły. Przed oczami staje mi pierwsza włoska podróż: kościoły, bazyliki, katedry, kościoły. I kościoły. Mój zrezygnowany syn, który ratował się zawodami wrestlingu oglądanymi w hotelowym telewizorze albo lekturą Tyrmanda w namiocie (!), czego wtedy nie byłam w stanie pojąć, a dziś rozumiem aż nadto i trochę się wstydzę (na szczęście wypracował skuteczne mechanizmy obronne przed pomysłami matki i wspomina tamte wakacje z pogodą). Ale też rozumiem, że w tamtym czasie i tamtych okolicznościach te kościoły ratowały mi życie. Były jedynymi miejscami, w których czułam się bezpiecznie. Ich liczba wskazywała na rozmiar mojego poczucia zagubienia, pokazywała jak bardzo bezpieczeństwa potrzebowałam, to znaczy, jak bardzo się bałam, choć nie umiałam nawet tego strachu zidentyfikować. 
Prawdopodobnie właśnie podczas tamtego lata wyczerpałam limit zwiedzania obiektów sakralnych. No, chyba że to absolutne must see… 

 


Patrząc na kamienno-fruwającą instalację, przypomniałam sobie również moje katolickie fascynacje. Niezwykle intensywne, wewnętrznie skontrastowane, pełne euforii i rozpaczy. Zdecydowanie nie mogę nazwać tego czasu nudnym. Ani odciąć się od niego jak od nocy błędów i wypaczeń. Prawda jest taka, że w tamtym czasie doznałam wielu olśnień, radosnych odkryć i poczuć. Nawet jeśli skończyło się to lekkim szaleństwem i kompletną katastrofą. 



poniedziałek, 25 marca 2019

przewodnik



       Może nienajlepiej jest ze mną, ale kawałki takie jak ten mnie wzruszają. A jakoś mało co mnie ostatnio wzrusza. 

    * 

Trener jest kimś, kto mówi ci to, czego nie chcesz słyszeć, kto widzi to, czego nie chcesz widzieć – po to, żebyś był kimś, kim zawsze chciałeś być.
Tom Landry




piątek, 11 stycznia 2019

twój kaprys, moje łzy

Po latach wpadła mi w ucho piosenka. I to uczucie, jak w dzieciństwie, gdy nie słuchasz słów, tylko melodia, głos budują klimat, niosą cię w opowieść… I wiesz dobrze, o czym jest, choć właściwie nie możesz wiedzieć, bo nie słuchasz dokładnie słów albo ich nawet nie rozumiesz.

*

No więc ta historyjka jest bardzo prosta. Gość, taki z wyższej ligi, na męczącej, żadnej imprezie spędza czas, właściwie go zabija, uwodząc okularnicę/grubaskę/szarą mysz/prowincjonalną cnotkę. Tylko dlatego, że nie ma tam fajniejszych lasek. I nawet się robi miło i zabawnie. Trochę alkoholu, trochę dymu, rozhuśtanych bioder, roziskrzonych oczu, rozchylonych warg. Niespodziewanie romantyczny wieczór, a może i kawałek nocy. Bez konsekwencji i ciągu dalszego, o niczym takim nie może być mowy, nie chcemy się po prostu zanudzić na śmierć.

Tylko że. Ona nie. Ma pojęcia. O tle. Że jest tylko wypełniaczem. Że takich jak ona, to on w trasie zalicza dziesiątki. Że to z nudów, kochanie zabaw mnie. Dla niej to całe życie. Bo wreszcie się wypełniło proroctwo Disneya, przepowiednia z lektur, filmów i piosenek, z całej kolorowej prasy kobiecej. Bo zdarzył się cud i Adonis zawitał do miasteczka. A potem wrócił do miasta, do lepszej dyskoteki albo nawet w tej samej został, tylko przyszły ładniejsze dziewczyny, w modniejszych sukienkach, na wyższych szpilkach, szczuplejsze, bardziej prestiżowe. A ona dalej nie rozumie. Co się wydarzyło. Biedna Rebeka marzy i czeka. Cierpi i rozpacza, rozpuszcza się w żalu. Próbuje zaistnieć znowu, ale przecież wiadomo.
A czy gdyby rozumiała, gdyby znała kontekst, ból byłby mniejszy? Może by się nie nabrała? Nabrałaby się. Bo to tak totalnie banalna historia, stara jak świat, aż wstyd się przyznać, że się zrobiło to samo. A się zrobiło. Bo jak się było kanciastą wystraszoną nastolatką, nieopierzoną okularnicą, a tak bardzo się chciało być królową balu, że gdy tylko nadarzyła się okazja to się wlazło, bezrozumnie, z nadzieją, że właśnie spełnia się czar.

Niemal zobaczyłam tę nastolatkę, a potem dwudziestolatkę i dojrzałą już kobietę, która – naznaczona tamtym okrutnym żartem – wciąż odgrywa tę samą rolę i odtwarza raz za razem tamten taniec. Zobaczyłam dziesiątki, setki takich dziewczyn…




PS. Równie dobrze to może być historia o współuzależnionej żonie, która trwa i trwa, bo przecież tyle zainwestowała, tyle wycierpiała, trwała i ratowała, więc on powinien wreszcie jej się odwdzięczyć i kochać jak należy… Inny wariant tego samego dramatu.