Mery paliła do końca życia. Nie
licząc tego tygodnia w hospicjum, w którym chyba nikt nie wpadł na
pomysł, by przykładać do jej wyschniętych warg papierosy. Zresztą,
nie jestem pewna, czy ten ostatni tydzień można jeszcze zaliczyć
do życia. Już chyba jej nie było tak naprawdę.
Ostatniego dnia przed moim wyjazdem,
jeszcze w domu, zażyczyła sobie nowe zdjęcie do paszportu (stary
właśnie tracił ważność) oraz spodnie od dresów (nie chodziła
już od dwóch tygodni, ale… zamierzała ćwiczyć aerobik). Gdy
wróciłam, pojechałam prosto do hospicjum, już wiedziałam, że
nie ma jej w domu. Postawiłam na komódce, najlepiej widocznej z łóżka, nasze najświeższe zdjęcie: siedzimy na jednym fotelu – ja na
oparciu; obydwie ze strupami na twarzy – ja po opryszczce, Mery po
kolejnym upadku ze schodów; w dłoni papieros.
Przyjechała jej
przyjaciółka (pół roku później już nie żyła, choć tamtego
dnia nikt nie miał pojęcia, co czai się w jej ciele).
Przyjechał
ksiądz (ze swoimi ostatecznymi przyprawami).
Mery nie miała o tym
wszystkim pojęcia. Spała. Bezprzytomnie. Już się nie obudziła.
Nie zobaczyła nas i księdza, ani fotografii. Nie sprawdziła nawet,
czy przywiozłam dobre spodnie od dresu.
*
Trzeba przyznać, że była dzielna i
bardzo się starała. Gdy dowiedziała się o nowotworach (bo była
ich cała gromada), podjęła heroiczny wysiłek rozstania. Bardzo
ograniczyła. Mogło się nawet raz zdarzyć, że nie zapaliła przez
cały dzień. Kazała mi jeździć po jakieś gruzińskie zioła. Nie
pomogły.
*
Na zawsze zapamiętam ją z papierosem. Nad
plikiem kartek, zadrukowanych cudzymi wytworami mniej lub bardziej
udanego rzemiosła, z rzadka talentu, a czasem nieudolnej rozpaczy.
Nie, nie była pisarką. Ale zdjęcie Carson McCullers bardzo mi ją
przypomina. Takie same dłonie, palce, ten sam gest trzymania
papierosa. Dała mi najważniejsze i najbardziej znienawidzone lekcje
pisania. Upierdliwie podkreślała moje błędy i kazała nanosić poprawki. Skutecznie, w serii krwawych
potyczek, wytłukła ze mnie pomysł, że jakiekolwiek przedmioty i
zjawiska mogą cokolwiek posiadać. Wygrała też parę innych
językowych starć. Bardzo żałuję, że ta
obróbka trwała tak krótko, że byłam na tyle głupia i arogancka,
by nie chłonąć wszystkiego, co mówiła. Zrozumiałam przynajmniej
o dwa lata za późno.
Pozostają książki, na przykład „Wszystko zależy od przyimka” – Jerzy Sosnowski, Jerzy Bralczyk, Andrzej Markowski, Jan Miodek.
OdpowiedzUsuńPewnie, książki są super, ale... nie jarają fajek, nie ględzą ani nie marudzą, nie opowiadają niesamowitych historii, ani dowcipów, nie umierają i nie zostawiają niepojętej dziury.
UsuńHm... Dobra, poza fajkami (które zresztą są raczej jak wrzód na wiadomym miejscu) właściwie potrafią te wszystkie rzeczy.