Zaczynasz o czymś myśleć, poświęcać
na to czas i energię, i nagle zaczyna się dziać coś dziwnego.
Widzisz coraz więcej. Dostajesz odpowiedzi. Tak, jakby świat tylko
czekał na sygnał, żeby cię uszczęśliwić, choć czasem to, co
cię pochłania wcale nie jest milusie. Wypowiadasz życzenie –
czasem nawet nie wiesz, że wypowiadasz, że to ma jakąkolwiek
moc, że ktoś/coś cię słucha – i tadam, proszę bardzo, oto
otwiera się furtka albo wręcz brama. To nie całkiem takie
coś, jak wtedy, gdy zachodzisz w ciążę, której wcale nie
planujesz i o której nie myślisz, i nagle odkrywasz, że świat
pełen jest ciężarnych kobiet i rodziców z niemowlętami. Nie
chodzi o taki rodzaj odkrycia. To raczej odpowiedź na twoje potrzeby
(choć mam podejrzenie, że zawsze musi w nich być jakiś element
„usługowy”, te potrzeby mają, choćby i w dalszej przyszłości,
służyć innym, ty, z tymi nowo nabytymi umiejętnościami masz okazać, może jeszcze nie teraz, swoją przydatność). Chcesz jeździć
samochodem, potrzebujesz tej niezależności, więc dostajesz na
urodziny bon o wartości 1/3 kursu na prawo jazdy. A za trzy miesiące
twój znajomy sprzedaje za bardziej niż przystępną cenę świetnie
utrzymany samochód swojej mamy, bo mama już nie będzie jeździć.
Przypadek? Powiedzmy. Jung nazywał to zasadą synchroniczności.
Czasem nie mogę powstrzymać śmiechu, gdy dostaję taki prezent,
pomoc, wskazówkę.
*
Siadam do pisania kolejnej książki,
choć precyzyjniej byłoby powiedzieć, że się przymierzam, bo
proces jest długotrwały, i natrafiam na rozterki i rozmyślania
innych piszących. Lubię to. Lubię dostawać odpowiedzi na
niezadane na głos pytania. Albo chociaż sygnał, że nie jestem
sama. To niezwykle wspierające.
Pisanie to pewien rodzaj przymusu. Być
może jest ono nawet jakimś zaburzeniem psychicznym. Jeśli dni
mijają mi „na sucho”, czyli bez pisania i poprawiania zdań,
zaczynam dryfować w kierunku szpitala psychiatrycznego. Przez
wszystkie lata opieki nad Nancy nie opuszczał mnie zapał, by
stworzyć coś, co dałoby się sprzedać; jednakże oprócz pisanych
okazyjnie artykułów potrzeba ta nie wypełniła się treścią.
Miałam już za sobą początkowy etap kariery – okres, w którym
tworzyłam niezłą literaturę faktu – a potem długą przerwę na
wychowywanie dzieci; można więc było się spodziewać, że teraz
już zdołam wyjść na prostą i napiszę powieść. I na pierwszy
rzut oka okazałam się ogromnie, wręcz stuprocentowo skuteczna:
powstały dwie i pół powieści. Pisałam je w pośpiechu, myśląc,
że zarobię na tym jakieś pieniądze (co jest niemalże gwarancją
niepowodzenia). Te dwie, które skończyłam, były złe,
powierzchowne, nabite frustracją jak maczuga ćwiekami. Połówka
nadal pozostaje połówką, zatrzymała się, zablokowała. Muza mnie
opuściła. Odeszła całkiem nagle, choć już od pewnego czasu nie
układało się między nami najlepiej. Od tamtej pory jedynie o
swojej teściowej potrafiłam jeszcze pisać z jakąkolwiek dozą
namiętności czy przekonania. W tych czarnych dniach blokady
twórczej pisanie o niej dodawało mi sił. Mówiąc brutalnie, był
to mój sposób na uniknięcie załamania.
Andrea Gillies, Opiekunka
Jeśli wędrujesz we właściwym kierunku, Los (Bóg, Przeznaczenie, Fatum, Pachamama) zaczyna ci sprzyjać. Wiedział o tym Paulo Coelho, wiedzieli „starzy mądrzy Chińczycy”, doświadczają anonimowi alkoholicy…
OdpowiedzUsuń