Kraków to piękne miasto. Widziałam
już wcześniej. Ale teraz było wyjątkowo. Mgła, że trudno
wjechać do miasta (jeszcze nie wiedziałam, że spory udział w
szarawej poświacie ma krakowski smog, co jest już odrobinę mniej
romantyczne). Był wieczór, mgliście (przy tym pozostańmy, dla
dobra klimatu, dla odpowiedniego efektu), niemal tajemniczo. Nocna
wyprawa do niebieskiej nyski (pierwsze sentymentalne drgnienie –
mój ojciec dawno temu miał niebieską nysę) po pieczone nad ogniem kiełbaski
– pyszne, choć normalnie to ostatnia pozycja w moim menu.
Zauroczona. Przed nyską i dwoma starszymi mężczyznami spora
kolejka (zostałam poinstruowana, że to znak rozpoznawczy –
kolejka jest zawsze, nawet nocą, to znaczy tylko nocą, bo kiełbaski
z nyski to nocny interes). Przez głowę przeleciała ćwierćmyśl,
że to bardzo hipsterskie. Ale dość szybko myśl została
sprowadzona do ósemki albo i szesnastki. A potem, choć to nie po
drodze, zrobiłam z niej pauzę. Wystarczyło zatopić zęby w
kiełbasie. To Kraków. Nie Warszawa. Poza tym, ci goście
przyjeżdżają pod Halę Targową już od ponad dwóch dekad.
*
Zostałam ulokowana przez moje
Wydawnictwo w naprawdę przyjemnym miejscu i podjęta niemal z
honorami, zawożona w kolejne miejsca spotkań i rozmów. I chyba
mogłam się poczuć – tak całkiem na serio – jak… pisarz. Bo
miałam ku temu wszelkie powody. Nie znalazłam się tam przez
pomyłkę lub przypadek. Miły, cichy, komfortowy pokój w Domu
Pisarzy. Z wszelkimi urządzeniami i dekoracjami niezbędnymi do
zaspokojenia nagłego wilczego głodu. Głodu tworzenia łańcuchów
słów. Z uroczym sekretarzykiem w holu. I wspólnym
śniadaniem z amerykańskim starym profesorem, rzucającym znad
kanapki z pomidorem lakoniczne bon moty. Każde zdanie to złota myśl
albo odpowiednio skalibrowana do profesorskiego poziomu small
talk. Tak czy owak – raczej filmowo. Czytałam kiedyś (chyba u
Klimko-Dobrzanieckiego) o stosunkach autora z pewnym modnym wydawnictwem.
Rozmawiałam z kilkorgiem znajomych o ich dalekich od marzeń
doświadczeniach. Wygląda na to, że znowu – nieświadomie i
niechcący – trafiłam na najlepsze. Może to prawie 150 lat
tradycji, doświadczeń i budowania odpowiedniego zaplecza? Może po
prostu Kraków? Tu chyba jednak pewne standardy ciągle obowiązują,
a „nowoczesne rozwiązania ekonomiczne” nie mieszczą się w
głowach. Nie wiem, ale bardzo mi to odpowiada. Dzięki temu
podstępne i niszczące pytanie: Po co mi to wszystko? śpi w
komórce pod schodami i nie pcha się przed oczy. Pozwala mi
spokojnie pracować.
Ja poproszę więcej na temat tej kiełbasy i nyski.
OdpowiedzUsuńProszę uprzejmie: kiełbasa spora (w sensie duża, nie że z warzywa), dość chuda, podobno od prywaciarza, mocno podpieczona na bukowym drewnie, na końcach leciutko zwęglona skórka, co jak sądzę świetnie wpływa na trawienie. Do tego bardzo świeża (zaskakująco jak na tę porę dnia, czyli nocy) bułka pszenna, żaden gniot, pyszota z prawdziwej piekarni. Po sporym kleksie musztardy i ketchupu. Na mokro - lodowata oranżada landrynkowa Wysowianka.
UsuńNo i nyska jeszcze: model 521/522, czyli ostatni z produkowanych dostawczaków tej marki. Niebieska klasyka ;-)
UsuńA dlaczego oni tak tylko w nocy? I co, w tej Nysie mają palenisko?
OdpowiedzUsuńZ tą nocą to nie wiem, ale nie sądzę, żeby chodziło tylko o element legendy (raczej na takich nie wyglądali), raczej względy praktyczne. Palenisko – stalowa skrzynia z płonącym drewnem. Przed nyską.
Usuń